czwartek, 27 września 2012

W kolejce do lekarza pierwszego kontaktu...

Słowa prezes NFZ, która twierdzi, że ludzie powinni płacić za wizytę u lekarza i pobyt w szpitalu odbiją się pewnie jeszcze nie raz głośnym echem w mediach. Otóż oburzony lud nie zgadza się i swoje oburzenie postanowił wylać w internecie - i popieram go jeśli chodzi o pobyty szpitalne, bo tych prawie nikt dla zabawy nie urządza, więc nie widzę powodu by miał dodatkowo płacić. Jeśli chodzi o specjalistów - tu również nie widzę powodu do płacenia, gdyż można założyć, że lekarz pierwszego kontaktu zna się na fachu i nie wysyła ludzi do specjalistów bez powodu. Pozostaje kwestia kolejek do samych lekarzy pierwszego kontaktu...

Osobiście korzystam z państwowej służby zdrowia "bo się należy", ale robię to sporadycznie, bo nie mam w zwyczaju chorować bardziej niż na przeziębienie. Nie palę fajek, nie piję wódki na śniadanie i kolację, a dietę mam zdrową (na tyle na ile można ułożyć zdrową dietę z przecenionych produktów z dyskontu). I w przeciwieństwie do - tak na oko - 1/3 kolejkowiczów nie idę do lekarza z wyżej wspomnianym przeziębieniem.
LUDZIE! Jak się jest przeziębionym to nie biega się w zimnym powietrzu na drugi koniec miasta, do miejsca, w którym panoszą się dziesiątki innych chorych!!! Braki w logicznym myśleniu są dominującą cechą wśród chorego narodu. A najgorsze jest to, że nie dotyczy to wbrew pozorom tylko starszych osób. Jest cała masa panikarzy wśród studentów. Takie czasy chyba, że ludzie sobie z niczym poradzić nie umieją sami.

Sporą część kolejkowiczów stanowią też emeryci, którzy lekarza traktują jak osobistego spowiednika lub koleżankę do plotek. A kto na tym cierpi? Inni emeryci, którzy rzeczywiście potrzebują lekarza i siedzą ledwo żywi w kolejce już kolejną godzinę, gdy babcia Zofia opowiada lekarzowi o kotach (bo na dobrą sprawę to nic jej nie dolega, ot tam coś strzyknęło w kolanie jak to ma zwyczaj strzykać od lat, a w super expresie/fakcie napisali, że jak strzyka w kolanie to pewnie ma raka płuc...). Swoją drogą, jaśnie oświeceni, którzy cośtam w gazecie wyczytali i uważają, że stali się dzięki temu dr Housem to kolejna zmora państwowych przychodni.
A niech by lekarz spróbował takiego delikwenta wyprosić za drzwi, to na drugi dzień w lokalnej gazecie wyczyta o sobie, że "z pogardą w oczach i pianą na pysku brutalnie wypchnął konającą starowinkę za drzwi". Życie...

Wracając jednak do kwestii kasy, pytanie rodzi się nie "czy?" tylko "ile?". Moim zdaniem starczą symboliczne dwa złote. Nikogo to nie zabije (no chyba, że u lekarza bywa codziennie...), służbę zdrowia finansowo wzmocni (niestety, bo kasa ta powinna trafić do danej przychodni, a nie puli "wspólnej czyli niczyjej"), a kolejki powinny się zmniejszyć. Ktoś kto rzeczywiście potrzebuje lekarza dwa złote złapie choćby od kogoś innego w kolejce czy na ulicy. To nie problem. 
Problemem pozostaje nastawienie roszczeniowe społeczeństwa, które każdą opłatę traktuje jak zło i kradzież. Cóż, daleko nam jeszcze do społeczeństwa dojrzałego i odpowiedzialnego...

1 komentarz: